17 marca 2010

Rozmowa z Teresą

teresa_3

Rozmowa z Teresą, sierpień 2009
Kawiarnia "na rozdrożu"  Warszawa

Teresa mówi:
Mam osiemnaście lat, jest rok 1968.

Nie zdałam na studia, a chciałam uczyć się angielskiego.
Ojciec stwierdził, że jak mam siedzieć na tyłku i nic nie robić to pójdę do pracy.
I ta zapowiedź brzmiała jak postrach - nie miałam pojęcia co wymyśli.

Miałam idee fix- angielski. Chciałam dobrze mówić po angielsku. No i to były czasy, kiedy się jeszcze czytało. A szczytem dobrego tonu, było czytać w oryginale Steinbecka, Hemingwaya itd.
Akurat wróciła z Anglii moja bliska znajoma, dziewczyna w moim wieku, która pracowała tam jako opeer. Załatwiła mi taka samą pracę. Ponieważ miałam paszport konsularny z racji pracy mojego Ojca ? więc najważniejsze sprawy miałam załatwione. Teraz potrzebne mi były środki na podróż ? i o to musiałam się już zwrócić do Ojca.

Był jeszcze jeden powód, dla którego chciałam zniknąć na jakiś czas z rodzinnego domu.

Zaszłam w ciążę z moim pierwszym ukochanym, mając lat osiemnaście. On wyjechał do Krakowa na studia. Ja, z pomocą moich przyjaciół zorganizowałam skrobankę co było dla mnie przeżyciem absolutnie dramatycznym. Nie wiedzieli o tym rodzice. Ja byłam w bardzo katolickim i tradycyjnym domu chowana. Na chłopaka nie wolno było popatrzeć, a tu nagle taka sprawa. Mowy nawet nie było, żeby zwrócić się do nich o pomoc.

Wydarzenie to spowodowało wiele następstw. Zerwałam zupełnie z kościołem. Oddaliłam się kompletnie od rodziców, choć nie byłam z nimi nigdy naprawdę bardzo blisko - emocjonalnie ani w żaden inny sposób. Po takim przeżyciu nie mogłam zgodzić się, by traktowali mnie jak dziecko, jak szczeniaka. I że będą rozmowy jak do tej pory: w moim domu to ... jak będziesz dorosła to będziesz mogła itd ble ble ble, na studiach to będziesz sobie robiła co chciała itd. Nie wyobrażałam sobie dalszego życia w tej atmosferze. Czułam się doroślejsza niż na to pozwalały warunki domowe.

Ojciec stanął na wysokości zadania. Zapłacił za przejazd. Ze swej strony zapewnił mi w Londynie kontakt ze swoimi znajomymi którzy mieli mieć oko na moje prowadzenie się, ale także na to czy wszystko jest ok.

Pytasz jak przyjął to mój Ojciec - tę inicjatywę dorosłości na spory dystans od domu.
No więc powiem ci, że całkiem pozytywnie to przyjął, że chcę być samodzielna i uczyć się na serio języka. Wydawało mu się to zdecydowanie bardziej ambitne, niż siedzenie w domu, marnowanie czasu na tym słuchaniu grundiga godzinami, chłopaki, muzyka itd. Natomiast mama oczywiście zalała się łzami; nigdzie moja Tereseczka nie będzie wyjeżdżać.

Znalazłam listy do mojej Mamy pisane w tamtym czasie.
Pisałam że właśnie jestem na przechadzce po jesiennym parku, że czuję się taka ziszczona, samodzielna, swobodna, dorosła i pełna satysfakcji z życia jakie samodzielnie prowadzę. Sama o sobie stanowię. Że jestem w zupełnie innym miejscu, że to nie jest tak, jak mi często w domu wytykano; że tylko chłopaki, muzyka i papierochy itd itd bananowa młodzież, bez sensu i nic ze mnie nie wyrośnie.
Mniej więcej po roku czasu Ojciec skontaktował się ze mną, że jest we Wiedniu i musimy się koniecznie zobaczyć. W czasie naszego spotkania oznajmił mi, że się rozchodzą z Mamą. A ja mam do wyboru, albo pojechać do Polski do Mamy i młodszej siostry, albo pojechać z nim do Stanów. No to był dla mnie szok, i jeszcze sprawa podjęcia decyzji.


wieden 1969 z ojcem Po pierwsze zdałam sobie sprawę, że nie ma już tego domu, z którego wyjechałam. Tąpnęła mną świadomość, że nie ma tego miejsca, które jest moim domem, miejsca gdzie zawsze będę mogła wrócić i wszystko z grubsza będzie tak samo. Rozsypało się poczucie bezpieczeństwa, które na pewno wiele mi dawało ?pod skórą?.
Nagle stanęłam w zupełnie nowej sytuacji.
Ze spotkania z ojcem i z ustaleń jakie poczyniliśmy, zrozumiałam, ze w każdej chwili mogę jechać do Stanów, aby rozpocząć studia. Bo jak się domyślasz, nie rozważałam powrotu do Polski, bo nie były to dobre lata. W listach pomiędzy wierszami od Mamy wyraźnie było to powiedziane.
Z Mamą i siostrą umówiłyśmy się na spotkanie w Bułgarii, bo jak wiadomo podróż do Polski była tylko w jedną stronę. To było smutne spotkanie. I wzruszające. Mama dała mi w pełni wolny wybór decyzji i błogosławieństwo na dalsze, dorosłe życie. Można powiedzieć, że w ten sposób usankcjonowała moją dorosłość. I nie sprawiło mi to przyjemności. . Uczyniło mnie w jednej chwili znacznie starszą. Naświetliła moje możliwości w Polsce i generalnie uważała, że bycie z Ojcem jest rozsądnym wyjściem.

Miałam 20 lat i świadomość nieodwracalności faktów, które miały miejsce. Jednocześnie byłam dumna z siebie, że teraz sama o sobie stanowię. Jestem już odpowiedzialna za siebie całkowicie i to mnie nawet, powiedziałabym cieszyło.
Plan był taki, że jak już się zdecyduję, to udam się do Wiednia i tam złoże papiery o wyjazd do Stanów.

Takie były nasze rozmowy. Ale koniec spotkania z Mamą i siostrą i muszę wracać do Londynu.

Przed wyjazdem na spotkanie z nimi wysłałam do naszej ambasady papiery o przedłużenie ważności swego paszportu.. Brytyjczycy mieli pod tym względem bardzo surowe prawo i należało pilnować tych spraw dokładnie. Ten istotny papierek (przedłużenie) miało przyjść do mnie akurat w czasie gdy byłam w Bułgarii. Gdybym była na miejscu, w Londynie - nie byłoby sprawy. Ale ja wracałam z Bułgarii.
Na tym lotnisku ? Heathrow ? którego nienawidzę i moja noga do końca życia tam nie postanie, ląduje mój samolot. Sprawdzają moje papiery, a ważność mojego pobytu w Anglii wygasa następnego dnia. Poprosili mnie, abym przeszła na bok i chwilę poczekała. Ja nie miałam pojęcia o co chodzi. Trochę się denerwowałam, bo niespecjalnie mieli ochotę mnie informować. Po kilku godzinach siedzenia bez sensu w poczekalni przyszedł jakiś pan i zaczął zadawać mi różne pytania typu; jakie mam plany, co mam zamiar tutaj robić itd.
Więc tłumaczę mu wszystko szczerze, że mam zamiar pozostać w Anglii jeszcze przez rok, potem pojechać do Stanów, mam zamiar tutaj pracować w charakterze takim jak dotychczas, że sprawa przedłużenia paszportu, to kwestia stawienia się w ambasadzie polskiej i odebrania papierka, bo wszystko jest już załatwione. Rozmowy nie doprowadziły do niczego, oprócz tego, że upłynęło jeszcze parę godzin, zrobiła się 12ta w nocy i wygasła mi ważność wjazdu do Anglii.
W tym momencie powiedzieli mi, że już nie mogę wjechać o Anglii. I oni mi chętnie opłacą podróż do Sofii, lub do W-wy. Zrobiło się bardzo nieprzyjemnie. Przydzielono mi Panią, która mnie pilnowała, dano miejsce w jakiejś półceli. Zaczęli mnie traktować jak jakiegoś kryminalistę.
W międzyczasie, znajomego, który wyszedł po mnie na lotnisko powiadomiono o sytuacji. Poznałam go w organizacji przykościelnej, który skupiała dziewczyny pracujące jako oper. Zaprzyjaźniłam się tam również księdzem, który był jej opiekunem.
Znajomy pojechał do księdza i powiadomił go o całej sytuacji. Panowie we dwóch wrócili na lotnisko i oświadczyli, że w tej sytuacji mój znajomy i ja bierzemy ślub tu i teraz - skoro władze nie chcą mnie wpuścić. I wtedy cały problem zostaje rozwiązany.
Gdy sprawa została tak postawiona wypuszczono mnie z tego lotniska pod warunkiem, że w ciągu 3 miesięcy ureguluję sprawy formalno ? paszportowe. Oczywiście już następnego dnia wszystkie sprawy załatwiłam.
Ale to było dla mnie bardzo znaczące przeżycie.
Następny moment dojrzewania. Po raz pierwszy sobaczyłam co to znaczy - władze. Że władze mogą cię udupić, czy mają rację czy nie. Np. izolują cię i świadomie czekają aż przekroczysz prawo. I robią z tobą co chcą w majestacie prawa. Zdanie sobie sprawy, że nie wszystko kontrolujesz było szokiem dla organizmu.
Szokiem było również to, że w tym momencie sama dla siebie poczułam się zdeklarowana co do tego co chcę robić dalej. Jaka jest moja decyzja. Bo przecież nie chciałam - jak mi proponowano wracać do w-wy, ani tym bardziej do Sofii ? jak się domyślasz..:-) Wszelkie rozterki poszły w dym.



teresa_4W Londynie zostałam jeszcze rok, a potem pojechałam do Wiednia i złożyłam papiery na oficjalny wyjazd do Stanów, jako pełnotłusty obywatel - co sponsorował Ojciec.
Czekając na papiery podjęłam znowu pracę jako oper. Zresztą u konsula szwedzkiego. Ciekawe było obserwowanie ich życia, ich obowiązków. Ta praca skończyła się, no i zaczęłam szukać nowej. Dowiedziałam się, że w ambasadzie australijskiej potrzebny jest tłumacz polsko-angielski dla emigrantów polskich udających się do Australii. Ponieważ angielski był już wówczas dla mnie językiem naprawdę dobrze oswojonym, pomaszerowałam po tę pracę. Oczywiście miejsce było już zajęte. Ze skwaszona miną zjeżdżam windą. Rozglądam się - stoi nieprawdopodobnie przystojny facet. Opalony, z pełną gębą perłowych zębów, blondyn, więc nie w moim typie, ale po prostu piękny. Stoi, uśmiecha się do mnie i zagaduje; ?No następna osoba ze skwaszoną miną. Niech zgadnę ? miała być praca i nie ma?? Mówię, że tak, no i wywiązuje się rozmowa, w której opowiadam mu pokrótce co chciałam tutaj robić, co umiem i co robię we Wiedniu.
Na co on mówi ? dziewczyno z nieba mi spadłaś. Okazuje się, że on jest konsulem australijskim, w najbliższych dniach ma wyjechać z żoną na wakacje, które są jakieś niezwykle ważne dla ich małżeństwa, planowane od dawna, a tymczasem ich stała opeer właśnie z jakichś powodów rozstała się z pracą u nich. Tymczasem oczywiście nie będą mogli pojechać, jeśli nie znajdą kogoś do sensu na jej miejsce. A wiadomo, że taka osoba musi spełniać ileś warunków i wygląda na to, że to właśnie ja. Czy mnie by coś takiego interesowało? Ja na to, że nie wiem. Zastanowię się. On ? słuchaj tu jest adres mojego domu, zaraz zawiadomię żonę, że przyjedziesz. Porozmawiaj z moją żoną, zorientuj się, czy to ci pasuje, ale nie ukrywam że uratowałabyś nam parę ważnych spraw, jak choćby te nasze wakacje i szczęście małżeńskie na tę chwilę.
No więc - nie mam nic do stracenia - jadę tam. Dom piękny. Otwiera mi facetka, która wygląda jak Sharon Tate. Okazała się zresztą być niegdyś profesjonalną modelką. Bardzo swobodna, na bosaka, włosy fruwają, kawka .. no i ona mi się po prostu bardzo spodobała. Oboje zresztą okazali się bardzo mile bezpośredni. No i mówi, słuchaj dzisiaj będzie garden party, musisz koniecznie przyjść. Poznasz bliżej nasz dom, jego atmosferę. No i mówi mi jakie będą warunki mojej pracy; mam szofera do swojej dyspozycji ? zakupy, wożenie dziecka itd. Mam otwarte konto, z którego mam czerpać w miarę potrzeb na bieżące wydatki. Mam sobie wybrać do współpracy sprzątaczkę, która mi odpowiada. Gdybym chciała skorzystać z dnia, czy wieczora wolnego, mam telefony do opeer na godziny, no bo przecież wiadomo, że człowiek musi się odprężyć po pracy. Ale to, co przeważyło szalę i sprawiło, że przyjęłam tę pracę ? to był jej samochód, którego mogłam używać. Był to mianowicie morgan. Przecudny, ręcznie robiony sportowy samochód. Takim mniej więcej jeździły osoby typu Grace Kelly.
No więc mogę nim jeździć, ale bez dzieci. No i temu to już nie mogłam się oprzeć, jak łatwo zrozumieć.
Dzieci były w wieku 11/2 i 4 lata.
Zajęłam się nimi bardzo odpowiedzialnie. Nauczyłam je jeść bez plucia, jajeczka i banany na śniadanka, nauczyłam chłopczyka regularnego i świadomego siusiania. Bajeczki na noc.

Jak rodzice wrócili nie mogli poznać dzieci. Zadowolone, wybawione itd. Zdrowe jedzenie w lodówce.
Mnie do wyjazdu zostały jeszcze ok 2 mcy. Więc oni na to, że od teraz już jesteś wyłącznie naszym goście, dopóki pozostajesz we Wiedniu. Nigdzie się już nie ruszaj, niczego nie szukaj, odpocznij trochę dziewczyno. Jednym słowem szalenie żeśmy się zaprzyjaźnili ze sobą. W wolnych chwilach uczyłam pewnego miłego Austriaka, w odpowiednim wieku i powierzchowności języka polskiego, ponieważ jeździł do Polski kupować konie w stadninach i chciał coś niecoś rozumieć. Wywiązała się z tego bardzo przyjemna znajomość, a ponieważ był ciężko przystojny i bardzo zainteresowany więc, chadzanie z nim to na kolacje to do galerii i ówdzie - było dość miłe.
Także pobyt we Wiedniu wspominam sobie jako najpiękniejszy okres w tamtym czasie. Po prostu bajka.
A ponieważ było baaardzo miło, to prawdę mówiąc przestało mi się śpieszyć do Stanów, Ojca i przyszłych studiów. A Ojciec zniecierpliwiony naciskał. W końcu stanęło na tym, że nieodwołalnie na 21 urodziny mam być u niego. I tak też się stało.

No więc odebrał mnie z lotniska.
Po przyjeździe dowiedziałam się, że świetnie że przyjechałam. Że jestem cała zdrowa, że tu jestem. Ja wyobrażałam sobie, że teraz zaczną się studia, że jakieś miejsce do życia rodzinnego powstanie. Że zaczynamy drugą, może nieco spóźnioną, ale jednak część życia rodzinnego. Powoli zaczęłam się orientować, że chyba się mylę... rozglądając się po jego mieszkanku stwierdzam, że to typowe miejsce singla; lustra nad łóżkiem, włochacze na podłodze, a on sam cały młody, opalony i zadowolony z życia Dość szybko orientuję się, że tak naprawdę nie bardzo mu pasuje moja obecność.
. Panienki mniej więcej w moim wieku przewijały się jedna po drugiej, Ojciec w sexy sportowym samochodzie i ciemnych okularach, opalony i pełen wigoru.
Wyjaśniło się też już na zupełnie jasno, jak ma wyglądać moje życie. Mam pracować i sama opłacać sobie studia, no i najlepiej mieszkać oddzielnie, bo chyba sama widzę, że to nie jest miejsce do mieszkania dla 2 osób.
No i cóż dalej.. po miesiącu szukam pracy w zawodzie rzecz jasna który znam. Dostaję pracę w San Francisco u Pani zajmującej się modą, która natychmiast doceniła mój europejski szyk i elegancję. Szkoda, że nie mogła widzieć co miałam z bielizny na sobie, bo to było jeszcze bardziej modne i eleganckie, ale to już pozostawało w sferze moich najbardziej prywatnych przyjemności.
Pani zostawiła mnie ze swoim mężem i dzieckiem, a sama odpłynęła w siną dal do spraw zawodowych, gdzieś w Paryżu, czy Londynie - albowiem zajmowała się zaopatrywaniem sklepów w kolekcje mody europejskiej. Niezbyt mi się to spodobało, obawiałam się, że samotny tatuś może okazać się kłopotliwy w wiadomym aspekcie... ale na szczęście był facetem pracującym od rana do nocy. Do domu przychodził spać. Mijaliśmy się w jego biegu rano.
Tymczasem życie z Tatą jakoś się ? ze mną na kanapie w salonie ? dalej toczyło. Sąsiedzi na przydomowym basenie nie kryli zdziwienia, że Antony, ten młody i pełen wigoru facet ma dorosła córkę. .
Ojciec jest pedantem. Każdy kubeczek i każda szklanka miała swoje miejsce i do przesady było to przestrzegane. Ten kubek do mleka, ten do kawy, a ta szklanka tylko i wyłącznie do wody. No i koncentracja wyłącznie na swojej osobie w każdym aspekcie życia. Nie ma co kryć, nie czułam się z nim dobrze.

san francisco 1970Więc znalezienie pracy, swojego oddzielnego miejsca i rozpoczęcie jakiejś szkoły było moim pierwszym i naglącym pomysłem na ciąg dalszy.
Studia. To było moje marzenie i kiedyś w dalekiej już przeszłości dookreślone. Wszystkie zażalenia wieku kilkunastu lat kwitowano ? ?... jak będziesz na studiach, to będziesz wracać do domu o której chcesz, jak będziesz studiować to ci będzie wolno...? Obiecywano mi, że studia to będzie mój najlepszy czas w życiu.
W realiach okazało się, że ten obiecywany rajski czas wyglądał tak, że pracowałam najpierw przez cały dzień, potem już tylko wieczorami. W dzień studiowałam w szkole, która była w najbardziej chyba mglistym miejscy San Francisco. Niewykończona, brzydka ? podobna wizualnie do najbrzydszej architektury ery gomułkowskiej w PRL. Tak mi się w każdym razie kojarzyła. Brak miejsc do parkowania, zimno, nad morzem, zawsze w dżdżu, nikogo nie znam. Nie było miejsca, żeby razem wypić kawę pomiędzy zajęciami, bo jeszcze nie były wybudowane.

Studiowałam psychologię. Tymczasem zauważyłam, że znacznie bardziej interesują mnie dodatkowe przedmioty, które można było sobie dobierać swobodnie . Były dość odległe od tych kierunkowych - np historia sztuki, historia stroju itp.


Zapisałam się więc dodatkowo na typowy dla Stanów i nudzących się gospodyń domowych kurs historii sztuki, który oczywiście poza tym, że kosztował nie miał żadnej wartości. Po dwóch latach zmieniłam kierunek studiów na Architekturę Wnętrz i ukończyłam je z dyplomem..


dyplom
Z Polski dostawałam listy smutne i stęsknione. Ja pisałam pozytywnie. Niezależnie od tego jak się akurat działo Ale faktem jest, że miałam masę energii. Wypełniałam czas do maximum, aby nie zostało w nim nawet chwili dla refleksji. By nie zgłębiać tego co trudne i nie zastanawiać się nad tym. Pęd do działania, który nie zostawiał ani jednej wolnej minutki, by zastanowić się ? kto ja jestem, czego chcę, gdzie ja stoję w tej chwili.
Po wielu latach uświadomiłam sobie, że to jest typowe dla mojego życia. Wypełnienie do maxa. By się nie zastanawiać. Wyborów dokonuję szybko, są dla mnie jasne. ? już wiem, tak robię i koniec. A ponieważ dokonuję wyborów zgodnie ze sobą, więc czy są one dobre, czy złe ? są one z cała pewnością, w 100% moje. Ze świadomością, że nawet jeśli coś mi nie wyjdzie, jeśli się myliłam, to ja sobie dam z tym radę.

No niestety muszę tu również się przyznać, że często dokonywałam wyborów ? co się najbardziej świeci - musi być moje .Co jest bardziej kolorowe, przyjemniejsze. Życie wydawało mi się złożone z marzeń, a przecież marzenia są kolorowe.. Że jak coś marzysz i pójdziesz za tym z całą siłą ? to dostaniesz to. Życie bez marzeń, bez wyobrażeń, bez koloru. wydawało mi się jakąś koszmarną szarzyzną, która nie miała nic wspólnego z tym jakie życie jest naprawdę... to nie był mój pomysł na życie

A z drugiej strony ? w sprawach sercowych ? ten sposób działania zupełnie się nie sprawdzał. Postępując jak w innych sprawach ? bez wahania do celu, nie dawało rezultatów zbliżonych do tych dotyczących życia i kariery... W dupę dostawałam nieźle. Emocje ? pójście za sercem, dzisiaj kocham ? i nic więcej. Nie byłam w stanie wpuścić się w refleksje, jak nasze życie będzie wyglądać za rok, czy dwa. Co mamy ze sobą wspólnego poza dzisiejszymi uniesieniami. Jednym słowem ? całą długością za sercem. A jak wiadomo ... to nie najlepszy pomysł.
Płaciłam za to depresjami. Gdy okazywało się, że moja miłość to moje następne wielkie nieporozumienie ? lądowałam w łóżku z chandrą. Z książkami, kawą i papierosami. Olewałam wszystko. Spędzałam w ten sposób kilka dni i zwykle moi przyjaciele siłą wyciągali mnie z wyra i stawiali tej łóżkowej balandze kres. Pomagali mi wracać do życia.
To tak , jakbym musiała na chwilę wyłączyć się z ogólnego obiegu. Ogólnej sieci. To zwraca poczucie siły, to pozwala osiąść wszystkiemu na miejscu we właściwej kolejności i hierarchii wartości.

Pytasz mnie o moje 50lecie?
Jakie było?
To był fatalny punkt w moim osobistym życiu. Obiecałam sobie, że wyprowadzę się od mojego 2giego męża, z którym spędziłam ostatnich 10 lat. I zrobiłam to.
Refleksja jaka razem z tym przyszła nie była zbyt miła. Miałam poczucie, że zawaliłam pierwsze małżeństwo, a teraz drugie. Takie miałam poczucie. Gdzie ja teraz jestem?
Co ze mnie za kobieta? Dzieci nie mam i już nie będę mieć. Małżeństwa też już nie mam.

Ale żeby ratować swoje życie, musiałam skończyć ten związek, który w rezultacie okazał się fatalny, nie dający nic dobrego, oprócz fajnych przyjemności. Bo np. mój mąż uwielbiał robić mi niespodzianki- zasypywał mnie brylantami. I np.za w każdą rocznicę wspólnego życia dostawałam karat, wymyślni schowany ? a to w garnku do kuchni właśnie kupionym, a to aparacie fotograficznym. No bardzo ładnie przygotowywał te niespodzianki. Mieliśmy jacht, oboje uwielbialiśmy żeglować, duży piękny dom ? oboje uwielbialiśmy przyjmować gości i to my byliśmy najlepszą wśród przyjaciół parą do przyjmowania gości.

drugi ślub
Wyprowadziłam się, i po raz pierwszy od 10 lat zamieszkałam sama w maleńkim, wynajmowanym mieszkanku. I poczułam się dobrze. Dobrze poczułam się na temat, że sama o sobie znów stanowię, mam coś, co w pełni ogarniam, jestem wśród rzeczy, które lubię. No i w tym momencie są moje 50te urodziny.

Na ostatni moment skrzykuję do mojej dziupli 50 osób mniej więcej ? i robię zabawę. W końcu taki dzień jest tylko raz w życiu.

A potem powrót do równowagi. Miałam bardzo dobrą pracę. Zarabiałam naprawdę nieźle, w moim ulubionym zawodzie ? architekta wnętrz i poczułam się bezpiecznie finansowo. A trzeba ci wiedzieć, że zupełnie tego nie czułam ze swoim mężem, który po prostu na różne sposoby ciągnął ze mnie forsę i w różny sposób niebezpiecznie lokował moje oszczędności. Więc spokojniej odetchnęłam.

No i co dalej?
Tymczasem czas płynął ... Ja ciągle sama... Zrobiłam już to wszystko, co chciałam zrobić będąc w pojedynkę i realizując solo swoje różne pomysły. Już wszędzie byłam sama.
Kiedyś jestem w Japonii., sama.... i tam jest zwyczaj, że wypowiada się w świątyni swoje życzenia.. I nagle, wbrew, a może raczej niespodziewanie dla samej siebie, po wrzuceniu pieniążka ...wyklaskalam ( bo Budda lubi kiedy jest głośno) - Budda give me a husband.
Ślicznie tu jest, Ale nie chcę tu być sama.

podroze
To prawda - czułam się sama...co teraz? Bo ja tak w sumie lubię być z kimś o kogo mogę dbać, do kogo lubię przytulić się gdy jestem przeziębiona, kto mi poda herbatę, no po prostu towarzystwo mężczyzny dodaje uroku codzienności.

I wtedy zaczęłam romans z Janem. Moim aktualnym mężem. Były to takie wakacyjne spotkania w różnych częściach świata. Poznaliśmy się na wspinaczce na MaciuPicziu, potem gdzieś w Peru, narty w Alpach... wiesz, taka fajna znajomość...może również dlatego, że nie do końca zobowiązująca. Ale nie wydawał mi się materiałem na partnera życiowego.

Czas płynął, Jan niepostrzeżenie zaczął powoli wypływać jako mój emocjonalny partner.
Mieszkał w Holandii. Powolutku zbliżaliśmy się do siebie. Najpierw coraz częstsze telefony i maile. Gadaliśmy o wszystkim. O swojej pracy, o zdziwieniach, o naszych następnych podróżniczych planach, o potknięciach w codzienności. Nagle okazało się, że ?uzależniliśmy? się od tych rozmów ... a ja łapałam się na tym, że śpieszę się do domu, żeby jak najszybciej opowiedzieć o wszystkim Jasiowi.
Gdybyśmy byli blisko siebie fizycznie, nawet w połowie nie opowiedzielibyśmy sobie o tak wielu rzeczach ? od najważniejszych, do najmniej ważnych. Niezwykle zbliżyliśmy się ze sobą. Aż w końcu Jan mówi ? fajnie się tak rozmawia, ale ja już chciałbym to robić tete a tete więc ? przyjeżdżam. Ale jeszcze ciągle nie było mowy o małżeństwie. Byliśmy razem i to wypełniało te moje potrzeby, o których ci mówiłam ? ja dbałam o kogoś, ktoś przykrywał mnie kocykiem i podawał kubek z herbatą.

Ile ma lat Jasiek?
Jest o 15 lat młodszy ode mnie. Wiesz, wtedy gdy nasz romans zaczął przybierać postać stałego związku nie był to dla mnie żaden problem. On wygląda starzej ode mnie :-), to ja mam więcej energii, to ja potrafię zaszaleć przez całą noc, przetańczyć, ja jestem aktywniejsza - dalej w góry mogę pójść.. śmielej jeżdżę na nartach ? tzn. wtedy tak było. Mimo, że jemu niczego nie brak, jest ok, ale to ja jestem energią w naszym związku.
Przyjaciółki oczywiście na to;  zwariowałaś Będziesz musiała cały czas się starać, brzuch wciągać, podbródek trzymać i ślicznie wyglądać. No może i tak trochę jest, że to mnie mobilizuje... ale On jest pod tym względem zadziwiający. Nie lubi mnie wymalowanej, wystrojonej... jeśli sobie wyobrazimy informatyka żyjącego w trochę innej przestrzeni niż inni ludzie ? to on taki właśnie jest. Może jedynie woli kiedy jestem szczuplejsza, choć to wcale nie znaczy, że nie lubi mnie okrąglejszej. Więc wtedy, gdy decydowaliśmy się na stały związek nie był to dla mnie żaden problem. A co ważne, ja sobie wydawałam się bardzo młoda, pod każdym względem. Istotny by fakt, że nie chciał mieć dzieci i nie zależało mu na formalnym związku ? więc tutaj nie było żadnych sprzeczności. Jedyny zgryz jaki wtedy powstał - to jak przedstawić to jego rodzinie. Uzgodniliśmy wersję - jestem kilka lat starsza i tak to funkcjonuje do tej pory.
Po jakimś czasie, ze względów czysto praktycznych usankcjonowaliśmy ten związek małżeństwem. On musiał jeździć co jakiś czas do Holandii, trzeba było pamiętać o formalnościach z tym związanych. To było męczące. Nie bardzo się paliłam, bo to miał być mój trzeci ślub. A jego pierwszy. Jan nie przepadał za Ameryką. Dopiero gdy dostał naprawdę dobrą, pełnotłustą pracę w Stanach poczuł się na swoim miejscu.

A dzisiaj?
Kupiliśmy nareszcie nasz dom. Znasz mnie i jak się domyślasz przewróciłam wszystko do góry nogami łącznie ze ścianami.
I, jak wiesz w zeszłym roku złamałam biodro. Zaczęłam być dużo ostrożniejsza. Już nie szaleję na nartach. No i to jest dla mnie zgryz... Pojawiły się jakieś cholerne bóle, np. kręgosłupa... coś co nie istniało w moim życiu i co mnie cholernie wkurza i budzi mój wewnętrzny protest.
I oczywiście o przewrotności losu ? kiedy jest kasa, czas i wszelkie możliwości by zrobić w domu to wszystko co sobie wymarzy łam... ja nie mam energii. Mam plany konkretne.. tymczasem mogę się założyć, że dzień podstępnie uległ skróceniu. Ma teraz najwyżej 17 - 18 godzin. Z niczym się nie wyrabiam w określonym czasie. Robię sobie plany i zupełnie mi one nie wychodzą tak jak powinny. No i zaczynam się frustrować...
W związku z tym poszłam w to, w co nowoczesne kobiety wchodzą teraz. Czyli kontakt z psychologiem. Pani mi wytłumaczyła, że zupełnie mi się w głowie poprzewracało. Że istnieje pewna chronologia życia. Że mam swoje lata i muszę przyjąć do wiadomości, czy mi się to podoba czy nie, że teraz to już coraz częściej będzie mi strzykało w kościach...i żebym się od...liła z pomysłami, że wszystko mogę. A jeśli z tego powodu wpadam w doły, to ona ma tabletki, które przyjmowane w małej dozie powstrzymywać będą najsilniejsze obsuwy. Nie wiem, czy to argumenty pani psycholog, czy rzeczywiście tabletki, które zresztą odstawiłam po 2 mcach, faktem jest że wyszłam z tego. Zrobiłam porządek w umyśle po kilku dniach spędzonych dawnym sposobem w łóżku z książką i kawusią. I wybrałam chyba jedyną rozsądną metodę ? a mianowicie przyjęłam do wiadomości, że już nie będzie tak jak dawniej.
I mówię sobie, gdy cos się nie zgadza zapiąć idealnie w czasie ? no cóż... w końcu masz prawie 60 lat...
Moje przyjaciółki przyjmują różne przeciwbólowe specyfiki od świtu. Ja nie chcę się tym faszerować.

No i teraz dochodzimy do odpowiedzi na pytanie - jak teraz wygląda ta różnica wieku między nami...Mną i Janem. Teraz zaczynam to powoli odczuwać... Kiedy rano wstaję mam wrażenie, że moje ciało to niedołężna, nienaoliwiona machina. I boję się, by on tego nie zobaczył. Choć jest bardzo opiekuńczy, chętny do pomocy. Tak naprawdę boję się niedołężności.
Więc zaczynam zwalniać. Kiedy mam przed sobą jakąś podróż i wiem, że będę musiała np. taszczyć walizę przez tory, to się zastanawiam, czy warto puszczać się w tę podróż.
Nie ma co ukrywać ? jest inne tempo i inne przyjemności. Mam jeszcze chwilę czasu do tej 60tki, całe 2 miesiące :-). I mam nadzieję, że uda mi się wkroczyć w nią godnie i w rozsądnym tempie. Że np. będę pamiętać o tym by poprosić mojego męża o to, by otworzył słoiczek, zamiast sama mocować się z pokrywką, co moje przyjaciółki robią od 20 lat.. a mnie do tej pory do głowy to nie przychodziło.
I oczywiście wtedy zacznę myśleć o następnej 10tce...
Oczywiście gdy mam parcie na siebie, na myślenie o sobie chodzę na pływanie, na siłownię. Ale równie szybko potrafię to zarzucić... i to mam sobie za złe.

I oto już wiesz z grubsza wszystko. I tak się zastanawiam po co ci to wszystko opowiadam... życie jak życie.. ani lepsze, ani gorsze od moich rówieśniczek. Tu czy gdzie indziej...Ale skoro postanowiłaś robić taka kronikę polskich życiorysów ?baby boomersów? .. to oddaję te słowa w twoje ręce.
I tylko jeszcze ci powiem, że doszłam do wniosku, iż nasze pokolenie było chyba pierwszym, gdzie rodzice starali się dać dziewczynom wykształcenie i wymodelować ich życie na niezależne.
Jak patrzę na kobiety urodzone w latach 50tych w Polsce, to jestem pełna uznania dla nich. Że umiały przełamać obowiązujący przecież powszechnie motyw faceta ?macho? w domu, pracując, robiąc jakieś kariery zawodowe, czy po prostu nie dając się totalnie tłamsić jako te od cerowania i gotowania. Wydaje mi się, że zrobiły to w znacznie większym stopniu niż np. w Stanach, i w znacznie trudniejszych warunkach.

Ok, obiecuję, że następne 10lecie też spróbujemy podsumować słownie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz