Minęły, jak sądzę bezpowrotnie,
czasy świetności bazarów. Słynny na całą Polskę w latach 60 i
70. zeszłego wieku bazar
przy ul. Polnej oferował niespotykany
wybór dóbr wszelkich. W czasach, gdy w sklepach królowała
kaszanka i kiełbasa zwyczajna,
kapusta kiszona i cebula, na
Polnej kupowało się nieosiągalne gdzie indziej słodycze Wedla,
cytryny i cielęcinę.
Równie słynne były nieposopolite charakatery i nieposkromiony język kobiet tam handlujących.
Inny bazar - Różyckiego na Pradze - słynął z serwowanych na miejscu flaków i pyzów. Aromaty wionęły
z garnków zakutanych wieloma warstwami czystych gałganów. Często po te przysmaki przyjeżdżała
klientela z okolic Dworca Wschodniego, a nawet dalszych części Warszawy. Kolorytu i smaku dodawały
spontaniczne wymiany zdań zwane pyskówkami oraz gra w trzy lusterka.
Struktura handlu rodzimymi artykułami spożywczymi na bazarze wyglądała inaczej niż teraz. Na Różyckiego przyjeżdżały kobiety, taszcząc ze sobą najprzeróżniejsze wiktuały, będące wytworem ich pracy. Były to przeróżne i przedziwne "składy" towarowe. Mleko, jajka, drób skubany lub nie, chrzan, masło, grzyby, a nieraz kropelki na żołądek własnego wyrobu.
Na ul. Polną przybywali ludzie wykwintni, subtelni smakosze. Na bazarze Różyckiego zjawiali się ludzie szukający skromniejszych podniet smakowych.
Inne bazary rozsiane po całej Polsce - w mniejszym lub większym stopniu przez całe lata były jedynym ratunkiem, gdy szukano rzeczy, któych w żaden sposób nie dawało się kupić w sklepie. Były odzwierciedleniem lokalnych smaków i kondycji mieszkańców.
Dzisiaj ul. Polna to duży sklep delikatesowy z artykułami z całego świata. Ma znakomite ryby, pasztety i wybrane gatunki mięs... ale powiedzmy sobie szczerze - nie jest już bazarem. Czasami spotyka się jeszcze kobiety, które starym zwyczajem przyjeżdżają ze wsi w to samo miejsce co zawsze, trzymając w sfatygowanych torbach kilka słoików z chrzanem, olejem lnianym lub suszonymi grzybami.
Siłą przyzwyczajenia i tradycji lubimy kupować na bazarach. Łudzimy się, że ceny będą niższe, a jakość żywności (zwłaszcza rodzimej) taka sama lub lepsza niż w sklepach. Każdy z nas ma w pobliżu bazar, bazarek, kilka straganów z żywnością. Tymczasem wszystkie sprawozdania PIH oraz innych instytucji (zajmujących się badaniem żywności ) wskazują, że produkty na bazarach są znacznie niższej jakości od tych sprzedawanych w sklepach. Mówią też, że na bazarach zaopatruje się coraz mniej ludzi.
Kupno owoców i warzyw wydaje się rozsądne. Warto iść na bazar po delikatne sezonowe owoce - zwłaszcza jeśli chcemy kupic większą ich ilość na przetwory. Tylko tutaj znajdziemy - choć coraz rzadziej - całą gamę owoców i jarzyn, które zostały wyparte przez nowe odmiany. Bywają kosztele - słodkie dziecinne jabłka. Truskawki-murzynki, zastąpione przez trwalsze, lecz mniej słodkie. Wiśnie-szklanki, śliwki "prawdziwe" węgierki, zielony groszek, itd., itd.
Kupowanie nabiału na bazarze wydaje się mniej rozsądne. Najczęściej możemy zaopatrzyć się w te same produkty, jakie oferują nam sklepy. Warunki przechowywania są jednak znacznie gorsze. Fakt, że coś jest dosłownie o kilka groszy tańsze, nie daje szczególnych oszczędności.
Wielość straganów nie świadczy o tym, że produkty pochodzą z różnych gospodarstw . Najczęściej źródłem ich pochodzenia jest giełda towarowa; dostawcami wielcy producenci. Coraz częściej na stragany trafiają owoce i jarzyny w fazie nie w pełni dojrzałej. To wielka oszczędność dla produkujących i handlujących. Utrata prawdziwego smaku dla kupujących.
Kiedy chodzę po bazarze muszę przyznać rację tym, którzy twierdzą, że czasy świetności bazarów minęły. Coraz bardziej upodabniają się do siebie. Znikają charakterystyczne i pogodne przekupki, zachwalające swój towar w sposób, który nie pozwalał odejść z pustymi rękami od straganu. Już nikt nie woła za mną "Złociutka", "Kochana". Część bazarów zmieni się zapewne (na podobieństwo bazarów i targów na zachodzie Europy) w grzeczne, drogie i uporządkowane miejsca handlu. Trochę tak, jak stało się z bazarem na ul. Polnej w Warszawie. Szkoda, że wszystko jest zabudowywane szczelnie nowoczesną architekturą. Nie ciągnie do siebie kolorem i zapachem. Szkoda, że wraz z dopasowywaniem się do nowych warunków, bezpowrotnie znikną jego charakterystyczne i niepowtarzalne cechy. Szkoda też, że nie ma takiego, który snobowałby się na różnorodność i bogactwo polskich artykułów spożywczych.
Równie słynne były nieposopolite charakatery i nieposkromiony język kobiet tam handlujących.
Inny bazar - Różyckiego na Pradze - słynął z serwowanych na miejscu flaków i pyzów. Aromaty wionęły
z garnków zakutanych wieloma warstwami czystych gałganów. Często po te przysmaki przyjeżdżała
klientela z okolic Dworca Wschodniego, a nawet dalszych części Warszawy. Kolorytu i smaku dodawały
spontaniczne wymiany zdań zwane pyskówkami oraz gra w trzy lusterka.
Struktura handlu rodzimymi artykułami spożywczymi na bazarze wyglądała inaczej niż teraz. Na Różyckiego przyjeżdżały kobiety, taszcząc ze sobą najprzeróżniejsze wiktuały, będące wytworem ich pracy. Były to przeróżne i przedziwne "składy" towarowe. Mleko, jajka, drób skubany lub nie, chrzan, masło, grzyby, a nieraz kropelki na żołądek własnego wyrobu.
Na ul. Polną przybywali ludzie wykwintni, subtelni smakosze. Na bazarze Różyckiego zjawiali się ludzie szukający skromniejszych podniet smakowych.
Inne bazary rozsiane po całej Polsce - w mniejszym lub większym stopniu przez całe lata były jedynym ratunkiem, gdy szukano rzeczy, któych w żaden sposób nie dawało się kupić w sklepie. Były odzwierciedleniem lokalnych smaków i kondycji mieszkańców.
Dzisiaj ul. Polna to duży sklep delikatesowy z artykułami z całego świata. Ma znakomite ryby, pasztety i wybrane gatunki mięs... ale powiedzmy sobie szczerze - nie jest już bazarem. Czasami spotyka się jeszcze kobiety, które starym zwyczajem przyjeżdżają ze wsi w to samo miejsce co zawsze, trzymając w sfatygowanych torbach kilka słoików z chrzanem, olejem lnianym lub suszonymi grzybami.
Siłą przyzwyczajenia i tradycji lubimy kupować na bazarach. Łudzimy się, że ceny będą niższe, a jakość żywności (zwłaszcza rodzimej) taka sama lub lepsza niż w sklepach. Każdy z nas ma w pobliżu bazar, bazarek, kilka straganów z żywnością. Tymczasem wszystkie sprawozdania PIH oraz innych instytucji (zajmujących się badaniem żywności ) wskazują, że produkty na bazarach są znacznie niższej jakości od tych sprzedawanych w sklepach. Mówią też, że na bazarach zaopatruje się coraz mniej ludzi.
Kupno owoców i warzyw wydaje się rozsądne. Warto iść na bazar po delikatne sezonowe owoce - zwłaszcza jeśli chcemy kupic większą ich ilość na przetwory. Tylko tutaj znajdziemy - choć coraz rzadziej - całą gamę owoców i jarzyn, które zostały wyparte przez nowe odmiany. Bywają kosztele - słodkie dziecinne jabłka. Truskawki-murzynki, zastąpione przez trwalsze, lecz mniej słodkie. Wiśnie-szklanki, śliwki "prawdziwe" węgierki, zielony groszek, itd., itd.
Kupowanie nabiału na bazarze wydaje się mniej rozsądne. Najczęściej możemy zaopatrzyć się w te same produkty, jakie oferują nam sklepy. Warunki przechowywania są jednak znacznie gorsze. Fakt, że coś jest dosłownie o kilka groszy tańsze, nie daje szczególnych oszczędności.
Wielość straganów nie świadczy o tym, że produkty pochodzą z różnych gospodarstw . Najczęściej źródłem ich pochodzenia jest giełda towarowa; dostawcami wielcy producenci. Coraz częściej na stragany trafiają owoce i jarzyny w fazie nie w pełni dojrzałej. To wielka oszczędność dla produkujących i handlujących. Utrata prawdziwego smaku dla kupujących.
Kiedy chodzę po bazarze muszę przyznać rację tym, którzy twierdzą, że czasy świetności bazarów minęły. Coraz bardziej upodabniają się do siebie. Znikają charakterystyczne i pogodne przekupki, zachwalające swój towar w sposób, który nie pozwalał odejść z pustymi rękami od straganu. Już nikt nie woła za mną "Złociutka", "Kochana". Część bazarów zmieni się zapewne (na podobieństwo bazarów i targów na zachodzie Europy) w grzeczne, drogie i uporządkowane miejsca handlu. Trochę tak, jak stało się z bazarem na ul. Polnej w Warszawie. Szkoda, że wszystko jest zabudowywane szczelnie nowoczesną architekturą. Nie ciągnie do siebie kolorem i zapachem. Szkoda, że wraz z dopasowywaniem się do nowych warunków, bezpowrotnie znikną jego charakterystyczne i niepowtarzalne cechy. Szkoda też, że nie ma takiego, który snobowałby się na różnorodność i bogactwo polskich artykułów spożywczych.
© Ewa Kubicka 30.07.2004r
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz